Po przeniesieniu Rządu RP do Francji, a później do Wielkiej Brytanii, sprawą podstawowej wagi stało się sprawne zorganizowanie łączności kurierskiej z krajem, przerzutu cichociemnych i zapewnienia wsparcia materiałowego dla Armii Krajowej. W sposób efektywny mogło się to odbywać tylko drogą lotniczą. Od samego początku rozwiązaniem systemowym tego problemu zajmowali się dwaj młodzi oficerowie: kpt. Jan Górski ps. „Chomik” oraz kpt. Maciej Kalenkiewicz ps. „Kotwicz” – późniejszy cichociemny.
Pierwszy zrzut cichociemnych do Polski miał miejsce w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. Do końca wojny przerzucono do kraju 316 spadochroniarzy oraz 28 kurierów. Cichociemni wspomagali wysiłek zbrojny Polskiego Państwa Podziemnego na wszystkich frontach walki o odzyskanie niepodległości. Przełomowym momentem w organizacji zrzutów było powołanie decyzją Winstona Churchilla z 16 lub 17 lipca 1940 r. ściśle tajnej brytyjskiej agencji rządowej Special Operations Executive (SOE). Jej zadaniem było „podpalenie Europy” – prowadzenie dywersji oraz wspieranie ruchu oporu w Europie.
Do wykonania lotów zrzutowych została sformowana 1586 Eskadra Specjalnego Przeznaczenia RAF, która po przebazowaniu wykonywała loty z pomocą dla AK z Brindisi. Etat eskadry wynosił do 12 załóg i samolotów (9 Halifaxów i 3 Liberatory). Eskadrę wspierał 148 Dywizjon RAF (148 Special Duties Squadron RAF). Należy podkreślić, że załogi wykonujące misje zrzutowe zgłaszały się całkowicie dobrowolnie. Nie można było wydać rozkazu: „Lecisz ze zrzutem do Polski”. Spośród załóg latających do Polski sporą część stanowili obcokrajowcy – lotnicy RAF – pochodzący ze wszystkich krajów Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, co szczególnie widać na tablicach choćby w brytyjskiej kwaterze na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Aż tak narażać się nie musieli – pamiętajmy o nich choćby na Wszystkich Świętych.
W celu wykonania zrzutu konieczne było wyznaczenie na terenie kraju odpowiednio przygotowanych i bezpiecznych zrzutowisk. W Małopolsce zrzutowiska przyjęły kryptonimy od ptaków. Były to: „Wilga” na Polankach nad Szczawą, „Sójka” na wzgórzu Dzielec koło wsi Słopnice, „Gołąb” koło Słomnik, „Kaczka 1”, „Kaczka 2”, „Kanarek 2” i „Kobuz” w okolicach Miechowa, „Kawka 1” i „Kawka 2” na wschód od Krakowa za Wieliczką. Do Polski dostarczono mniej więcej tyle sprzętu, ile można załadować na duży towarowy pociąg. Dla porównania, do Francji zrzucono około 20 razy więcej sprzętu.
Załogi zrzutowe zapłaciły ogromną daninę krwi za chęć pomocy walczącej Polsce. Zrzuty poza swoją wartością materialną miały kolosalne znaczenie moralne. Był to sygnał: „Polacy, nie jesteście sami”. Prawdziwy, ale czy szczery?